Od lat męczy mnie coś. To coś, ukrywa się pod słowem: wykorzystywanie. A dokładniej - czy artysta ma prawo wykorzystywać innych ludzi i ich ułomności do osiągnięcia jakiegoś celu mniej lub bardziej artystycznego. By zaspokoić swoje ego!? Kurcze fundamentalne pytanie, które rodzi się za każdym razem gdy widzę banalny portrecik jakiegoś ćpuna pod dworcem lub pijaka lub słynne już zwycięskie zdjęcia narkomanki z WPP kilka lat temu. Tym razem poruszył mnie (negatywnie) materiał omawiany na SO autorstwa Oiko Petersena, pt.: "DOWNTOWN Collection ", w którym gość przebrał ludzi chorych na Zespół Downa w śmieszne stroje i ustawił ich w śmiesznych pozach. Jednocześnie czytając uzasadnienie autora krew mnie zalewa: "W obiegowej opinii zespół Downa kojarzy się z nieszczęściem i smutkiem, jednak w rzeczywistości może być całkiem inaczej. Jeżeli tylko nie będziemy patrzyli na osoby z zespołem Downa przez pryzmat naszej normalności szybko okaże się, że zespół Downa wcale nie musi być...
Komentarze
No dobra, nie widzę różnicy między tym a stemplowaniem gołębi na dachu wiaty przystankowej
wszyscy robią tak podobne zdjęcia że sami nie wiedzą który które zrobił..
Z moich obserwacji wynika, że dla niektórych (nie krzywdząc prawdziwych fotografów, którzy w związku się również znajdą) Związek dostarcza im iluzji, że logika PRLu nadal działa, że to Związek dostarczy im wszelkiego splendoru i rozdzieli atrakcyjne zlecenia zrobienia zdjęc do kalendarza.
Próbował jeszcze ją zatrzymać ukazując piękną wizję szczęśliwej przyszłości - bilet na kolejowe linie lokalne w Szwajcarii dla dwóch osób, nęcąc ją, że jedna miejscówka w regionalnych pociągach może być jej.. no ale tym razem nie wyszło :)
a co przerażające w tej historii, to ten facet miał portfolio dziewczyn które fotograficznie skrzywdził grube na 10 cm..