Słowa znanej piosenki wpisały się ostatnio w moje fotograficzne kręcenie się w miejscu. Czasu dużo, jak zauważa Rudolf, na łażenie i kadrowanie i cedzenie fotografii, ale u mnie przeradza się to w marne efekty. Bo niby więcej tej fotografii czasowo, ale jakoś tak mniej efektywnie do tego podchodzę. Zaczynam się zastanawiać czy nie dochodzę do granicy kombinowania z kadrem. Że w miejscu, w którym powinna nastąpić chwila wyzwolenia migawki i otwarcia wrót listków przysłony dla światła z zewnątrz, ja nadal prowadzę grę wstępną i drażnię się sam ze sobą... aż następuje jakaś magiczna chwila, granica przekroczona, która nie pozwala już nic zrobić. Tak miałem i dzisiaj. Rozmowa z Jurkiem toczyła się pomiędzy kamieniczkami i tłumami ludzi manifestującymi swoją biało-czerwoną miłość, ale jakoś oko nie mogło skupić się na jakimkolwiek kadrze pomimo, że tematów mnogość aż przytłaczała. Cykl "Patrioci" urodził się w głowie kiedy szukałem miejsca do zaparkowania między historycznymi poja...