Analogowy czas...

Brzmi trochę jak Czas Apokalipsy, ale nie będzie o zapachu napalmu o poranku, choć zapach wywoływacza z wieczora jest zapewne równie ekscytujący. Będzie trochę o relatywizmie czasowym. W sumie to już o tym się pisało i sam pisałem i sam przemyśliwam te kwestie w związku z cyfryzacją sztuki fotograficznej. Niemniej po kilku dniach od ostatniej sesji popadłem w spore przygnębienie wynikające z tego, że moja teoria dotycząca czasu jaki pochłania nam tak naprawdę cyfryzacja (niby mniej, a więcej) pomału kładzie się w gruzy. Ostatnio bowiem stwierdziłem, że koledzy mający aparaty cyfrowe, które z natury rzeczy miały służyć przyspieszeniu pracy i szybszemu zdobyciu upragnionych efektów, wcale temu nie służą, a wręcz odwrotnie... im więcej tych plików, tym wolniej im idzie. W domyśle, złośliwie śmiałem się z tego wszystkiego i cieszyłem oko patrząc na trzy kasety 4x5 leżące w kuchni i czekające aż 6 fiszek zostanie wywołanych. Niestety... Po kilku dniach od ostatniej sesji, wczorajszego wiecz...