Kto jest autorem zdjęcia?
Wiemy, że są uznani fotografowie (a może już fotograficy), którzy "robią" zdjęcia nie dotykając aparatu. Ba! - oni nawet sami przyznają się, że ich cała ta technika mało interesuje. Oni mają wizję, a aparat staje się jedynie kolejnym narzędziem do jej urzeczywistnieniu.
Nie chcę tutaj zaczynać pierwiastkowej dyskusji na temat już wielokrotnie maltretowany i sprowadzający się do dotyku palca na spuście itd...
Niemniej, strasznie mi ostatnio leży na wątrobie taka oto sprawa związana z fotografią kreacyjną, akurat konkretnie fashion.
Otarłem się o nią i nadal się ocieram niejako...
Znam wizażystkę. Lat parę. Ona malowała na długo wcześniej niż ja ustawiałem pierwszą modelkę na planie. I wspólnie coś udaje nam się zrobić. Z biegiem znajomości, nasze wspólne sesje zaczęły się rozrastać stylistycznie i generalnie zwiększaliśmy zaangażowanie środków wyrazu (cóż za piękne określenie).
No i stało się. Razu pewnego dotarło do mej pustej czachy pytanie: jakie jest moje miejsce w tym duecie, a czasami i trio, które stało za kolejnymi zdjęciami, sesjami z moim udziałem. Gdzie kończyła się lub gdzie w ogóle zaczynała moja rola?
Czy jestem autorem zdjęcia, które stworzyła moja wizażystka? Czy stylista pozostawia fotografowi na tyle wolną przestrzeń w aranżacji sceny i modela, aby tenże mógł nazwać efekt końcowy swoim produktem?
Czy zdjęcia fashion można podpisywać tylko nazwiskiem fotografa?
Może cała "lista płac" powinna być dodana pod każdą fotą nawet takich tuzów jak Eugenio Recuenco, Erwin Olaf czy David LaChapelle (zresztą część z nich o to dba).
Czy sama kontrola światła daje mi prawo nazywać się autorem?
Ależ mnie to gniecie....!
Taki Alkos - bierze aparat, patrzy (lub nie) i wali fotę. Jest autorem. To proste.
A Rudolf - idzie w noc, rozstawia statyw i naświetla 5 godzin. Jest autorem.
Komentarze
Jest,
lub nie.
makijaż się zmyje...
ubranie zostanie zmienione...
chwila którą uchwycona zostaje dzięki tobie.
Nie twierdze, że go nie mam. Niemniej zdarza się, że fotograf (zwłaszcza fashion) jest w dużym stopniu narzędziem jedynie w rękach stylistów i producentów sesji.
Ale to już bardzo szeroki temat....:)
Swoją drogą zazdroszczę Ci stylistki. Też bym chętnie wystartował z jakąś taką inicjatywą.
Nadal nie czytasz mnie uważnie.. :)
Problemem jest właśnie to co jest narzucaniem, co jest spasowaniem się pomysłów, a co po prostu kompromisem.
I wcale to nie jest jak dwa dodać dwa... bynajmniej dla mnie.
A wizażystki nie oddam :)
A wiesz, tak zbaczając, myślę sobie że czasem (zwłaszcza na początku) warto odpuścić wojowanie o realizację czysto swoich pomysłów na rzecz tej pewności siebie, jaką daje dobry teamplay. Współautorstwo też nie jest rzeczą złą.
Poza tym co, stylistka Ci wymyśla otoczenie? Kadrowanie?
/odkrywca/ :D