Ano jak wiecie planowałem i kupiłem sobie przenośnie oświetlenie. Fajnie. Wybrałem firmę "niechińską". Kupa kasy. Za to samo mogłem mieć dwa albo trzy takie zestawy zza Żółtej Rzeki. Ale co tam. Wybrałem dostawcę i pojawiałem się u resellera - to takie określenie kogoś, kto jest na tyle cwany, że sprzedaje wszystko co sie uda i ma resztę w nosie. Super interes,bo:
- reseller nie musi i nie zna sie na tym co sprzedaje i to kompletnie!
- reseller nie odpowiada za serwis sprzętu, bo i dlaczego skoro sie nie zna!
- reseller uwielbia działać anonimowo (w Internecie), bo klient to nasz największy wróg!
Trzy podstawowe zasady. W moim wypadku sprawdziły się w 100%.
Raz - pojawiam się osobiście u resellera... błąd! Nie wolno tego robić. Personel jest wnerwiony już w momencie otwarcia drzwi, bo jako klient ja im PRZESZKADZAM! Dają mi to odczuć pomimo przylepionych uśmiechów.
- Bowens, Bowens... a jak to się pisze? - i już wszystko wiadomo.
Nie wiem, nie znam sie, sprawdzę, zadzwonię. Zero informacji. Zero wiedzy. Zdobywanie wiedzy odbywa się na zapleczu. Szepty, szmery, ściszone rozmowy za drzwiami... jak w czeskim filmie. W sumie świetny scenariusz. Pomimo kamer internetowych zamontowanych w sklepie (zbyt to szumne, bo to jednorodzinny dom z pokojem podzielonym na 500 pomieszczeń :)), sprzedawca podaje przez drzwi kartki do skserowania aby nie zostawiać klienta na pokuszenie wystawionych toreb foto :)
Dwa - okazało się, że chińszczyzna może jednak konkurować z Made in England. Otrzymany sprzęt jest wadliwy*. Zwrot u resellera to NAJWIĘKSZY błąd! Nie popełnijcie go. Towar przyjmuje oczywiście kto inny niż sprzedawał.
- Bowens, Bowens... a jak to się pisze? - I ręce opadają.
Sugestia, że się spieszy mi i czy można już dzisiaj to wysłać do dystrybutora spotyka się z chłodną informacją podaną językiem zamęczanego przez klientów sprzedawcy (żującego gumę oczywiście):
- Proszę Pana, mamy 14 dni na realizację serwisu! - Błogi uśmiech na twarzy ma mi pokazać szczęście jakim jest możliwość podania klientowi tej sprawdzonej, pewnej i wyuczonej na pamięć informacji. To nic, że nie o to pytałem. To nic.
Trzy - już chyba wspomniałem. Za każdym razem kiedy zmuszony byłem odwiedzić tego resellera odczuwam, że wchodzę na teren starego zamczyska, w którym zamknięta jest w najwyższej wierzy księżniczka (synonim mojego sprzętu), a dostępu strzeże smok. Muszę go pokonać, bo smok jest nieoswojony i każdy rycerz (klient) jest potencjalnym wrogiem i niepotrzebnie zakłóca błogi spokój drzemiących nad klawiaturami smoków-sprzedawców.
Czy pokonałem smoka...?
Nie.
Czuję się przegrany.
Zresztą to akurat przykład z mojego podwórka, ale tak jest wszędzie. Brak kompetencji. Brak wiedzy. Brak logicznego myślenia i brak życzliwości. Za to jest kasa od miliona anonimowych adresów mailowych, które każdego dnia kupują właśnie przetestowany przez jakiegoś "szpeca od kartkowych testów"obiektyw, którego nazwa składa się z co najmniej 24 znaków i wcale nie jest to ogniskowa i światło. Te podane są w nawiasie na ostatniej stronie instrukcji :)
*
Wygrałem gdzie indziej. Po wyjściu, ucieczce z zamczyska i otrzepaniu się z bitewnego pyłu, zadzwoniłem do dystrybutora. Pełne zaskoczenie (już po raz drugi). Życzliwość, profesjonalizm i (nawet jeśli sztuczne) zapewnienie o załatwieniu sprawy przez kurierów w ciągu 3 dni, łącznie z wysłaniem dzisiaj kuriera do resellera w celu odebrania zostawionego towaru. Do tego słyszalna troska w głosie o zaistniałą sytuację. No serce rośnie i może "księżniczkę" uratuje.... :)
Cała sprawa naprawdę ma miejsce i toczy się nadal... cdn.